Love, Rosie
Rosie i Alex od dzieciństwa są nierozłączni. Życie zadaje im jednak okrutny cios: rodzice Alexa przenoszą się z Irlandii do Ameryki i chłopiec oczywiście jedzie tam razem z nimi. Czy magiczny związek dwojga młodych ludzi przetrwa lata i tysiące kilometrów rozłąki? Czy wielka przyjaźń przerodziłaby się w coś silniejszego, gdyby okoliczności ułożyły się inaczej? Jeżeli los da im jeszcze jedną szansę, czy Rosie i Alex odważą się ją wykorzystać?
Nie zrozumcie mnie źle - absolutnie nie mam nic do romansów i im podobnych. Ba, chętnie po nie sięgam. Jednak chyba wszyscy zgodzą się, że taka literatura jest dla czystej przyjemności i odprężenia, bez górnolotnych zapędów czytelniczych. Nie mam ochoty myśleć, chcę się wyłączyć - zabieram się za czytanie książek w stylu Love, Rosie.
Tą pozycję kupiłam z przypadku. Wzruszałam się na P.S. Kocham Cię, polubiłam styl Cecelii Ahern, więc chciałam sprawdzić co zdarzy się tym razem. Cóż , w mojej opinii P.S. Kocham Cię wygrywa w przedbiegach, jednak Love, Rosie nie pozostaje daleko z tyłu.
Przede wszystkim punkt za stworzenie całości tylko z różnego rodzaju korespondencji głównych bohaterów. Od młodzieńczych liścików na lekcjach, przez e-maile, tradycyjne listy, po kartki świąteczne i urodzinowe. Byłam trochę sceptyczne nastawiona do tego pomysłu, ale okazało się, że skleiło się to ładnie w spójną i nawet interesującą historię. Przekonałam się, że nie wszystko musi być takie, jak zawsze było, a nowe rozwiązania zdają egzamin. I mówi to osoba, która najchętniej przeniosłaby się do czasów sprzed internetu, albo w ogóle elektryczności. Cóż - bloga bym wtedy nie pisała, facebook nie zostałby jeszcze wymyślony - jednak mam wrażenie, że wtedy żyło się lepiej, pełniej. I wolałabym czytać przy świeczce, niż patrzeć na e-spotkania w sieci. Wolałabym też posyłać gołębia z listem, nawet jeśli miałby się zgubić po drodze, niż wysyłać i dostawać bezpłciowe maile.
Ale wróćmy do meritum. Poza ukazaniem wielkości wagi korespondencji w naszym życiu, autorka pokazuje też to, co zwykle pojawia się w takich książkach - przyjaźń dozgonna, miłość, siła marzeń etc.,etc. Zaskakuje jednak dorzuceniem do fabuły wczesnej ciąży i trzyma w niepewności co do zakończenia dosłownie do ostatniej strony. Muszę stwierdzić, że czas spędzony z tą lekturą był przyjemny.
Inną sprawą jest film. Taki z serii "PanieBożePoratuj" i "PrzecieżToNieByłoTak!".
Serio - książkę możesz sobie wsadzić w... półkę. Poza imionami bohaterów, kilkoma innymi szczegółami - miałam wrażenie, że trafiłam do innej bajki. Mąż dzielnie znosił okrzyki sprzeciwu, a znana jestem z tego, że ze złości miotam niezbyt cenzuralnymi przerywnikami... Ale no cholera! Czy tylko ja mam tak, że jak oglądam ekranizację, to chciałabym, żeby Zośka, czy inna Kryśka faktycznie miały czerwonego Seata, jak to w swojej wizji zobaczył autor powieści? I wkurza mnie jak ta Zośka czy Kryśka mkną ulicą ZIELONYM OPLEM? No dobra, głupie porównanie, bo jakbym znaczka z tyłu auta nie zobaczyła, to pewnie wmówiliby mi, że to Seat. Ale dalej byłby zielony!
Trochę uwypuklam, zdaję sobie sprawę z tego, że niemożliwe jest dosłowne przeniesienie książki na ekran, ale Love, Rosie przebiło wszystko. Wizje autorki i reżysera tak odmienne jak dwa bieguny. Jak plazma i kineskop. Jak dywan i wykładzina. Jak... jak... ehhh.
Jeśli szukacie czegoś na wieczór z kadzidełkiem, wełnianymi skarpetkami i kubkiem herbaty, na którym widnieje przesłanie "mam chandrę" - polecam. Żadnych ambitnych przesłań, co wrażliwsi (lub z comiesięczną przypadłością) posmarkają w chusteczki, czy rękaw. Poczytacie, pomyślicie, uśmiechniecie się i... zapomnicie. Bo to historia jakich wiele.
Moja ocena: 4/6
Autor: Cecelia Ahern
Tłumaczenie: Joanna Grabarek
Wydawnictwo: Akurat, 2014
Liczba stron: 512
Przeczytane również w ramach wyzwania Klucznik
Po wielu pozytywnych recenzjach, zdecydowałam że jednak dam szansę książce ;)
OdpowiedzUsuńKsiążkę czytałam, ale niestety mnie nie zachwyciła, a wszystko przez tę nietypową narrację. Po prostu mi nie pasowała.
OdpowiedzUsuńJa czytałam tą książkę kilka lat temu pod innym tytułem zdaje się "Na końcu tęczy" i bardzo mi się podobała. Forma maili jest niespotykana. Nie kumam tylko po co wydali to raz jeszcze i pod innym tytułem (tylko dla tego, że film będzie w kinach?)
OdpowiedzUsuń"Coś, co mózgu nie wymaga"- raczej nie zachęca :)
OdpowiedzUsuń