czwartek, 15 stycznia 2015

Lodowa pułapka - opowieść o sile .... antykoncepcji.

Od wczoraj w internecie huczy od komentarzy na temat ustawy pozwalającej na zakup pigułki "po" bez recepty. Z jednej strony pełne poparcie, z drugiej głosy sprzeciwu dla zabijania zarodków, To z kolei prowadzi do dalszych, medycznych dyskusji - lekarze twierdzą, że zanim komórka jajowa połączy się z plemnikiem, nie możemy mówić o żadnym nowym życiu. Twierdzą, że pigułka "po" to tylko środek antykoncepcyjny. Co ja myślę? Wolę ogólnodostępną pigułkę, niż wzrastający odsetek podziemnych aborcji, porzucanych noworodków i głośnych porzuceń. Nie twierdzę, że pigułka jest rozwiązaniem, nie twierdzę, że zniesienie recept na nią jest jednoznacznie dobre. Moim zdaniem to mniejsze zło. Żeby jednak ostudzić gorącą atmosferę - książka. W której antykoncepcja odgrywa kluczową rolę:

Lodowa pułapka



Kiedy ludzie żyją w ekstremalnych warunkach, mogą być zdolni do wszystkiego...
Kobieta o sercu tak zimnym, że dla zemsty jest gotowa wykorzystać własne dzieci...
Mężczyzna, który musi zmierzyć się z pułapkami własnej przeszłości...


Książkę capnęłam w ostatniej chwili, przed wyjściem z biblioteki. Pomyślałam o wyzwaniu Klucznik i śnieżnej okładce. Pobieżnie przeczytałam opis i - o dziwo - nawet mi się spodobał. Ucieszona tym przypadkowym łupem kilka dni później wzięłam się za czytanie. O mamusiu jak tego żałuję...

Nastrojowy i głęboko wzruszający dramat rodzinny - oto co możemy przeczytać na okładce. Ja się pytam "Really??". Czytając nastrojowy, myślę - kominek (taki z ogniem, nie bloger :P ), święta, świeczki, prószący śnieg. Co dostaję? -50C i biegun północny, gdzie ludzie tracą palce z mrozu, a hipotermia to najczęściej leczona przypadłość u lekarza pierwszego kontaktu. Głębokie wzruszenie? Raz. Jak trzeba było podać psu silny narkotyk, żeby dokończył swego żywota. To wzruszenie zajęło cały jeden akapit w książce. Może wystarczy, żeby umieścić go na okładce. Dramat rodzinny? Hmmm.. Tak. Ale nie w sposób, jaki sobie wyobrażacie. Let's see:

Roześmiała się i biorąc go za ręce, położyła je z powrotem w talii. Przytknął głowę do jej brzucha. Burczało w nim z głodu. Przystawił ucho, żeby lepiej słyszeć. W tych dźwiękach była jakaś potężna ziemska siła, odległy grzmot i błyskawica, erupcja wrzącej lawy, szum bezkresnych lasów, jakby ukryła w sobie mały wszechświat. Zupełnie osobne miejsce - egzotyczne, fascynujące i zakazane.Pragnął się tam znaleźć, w środku niej, wtargnąć ciałem w jej sekretny kosmos.

Klawo, nie? Tak pięknego, przepełnionego epitetami opisu burczenia w brzuchu jeszcze nie czytałam. Sam Mickiewicz spłonąłby rumieńcem, że nigdy na to nie wpadł. W dodatku jak to burczenie pobudziło zmysły Dafydda!

No właśnie - Daffyd. Pomijając fakt, że mógłby to być po prostu Davidem, mamy tutaj do czynienia z mężczyzną dość ciekawym. Z jednej strony lekarz, który na kacu wycina dziecku zdrową nerkę i ucieka przed konsekwencjami na praktykę wiele kilometrów od domu. Wstyd. Z drugiej, tak szybko odnajduje się w nowym otoczeniu, że nawet -50C nie przeszkadza mu w uciechach seksualnych z prawie każdą chętną. Raz nawet podniecają go zwłoki. Serio.

I właśnie te żądze Daffyda doprowadzają do głównego punktu opowieści, czyli listu od domniemanego dziecka bohatera, które ma trzynaście lat i brata bliźniaka. Czyli dwoje dzieci. Potem przechodzimy przez wspomnienia doktorka, listę prawdopodobnych zapłodnień, rozłam małżeństwa i w końcu - wycieczkę w dawne strony.

Czytając tę historię nie wiedziałam czy się śmiać, czy płakać. Opowieść na poziomie Mody na sukces, gdzie każdy sypia z każdym, co prowadzi do tego, że nawet wmówienie gwałtu staje się prawdopodobne. W końcu tyle tych kobiet było, że można się pogubić, z którą się spało, prawda? Początek mnie zachęcił, wtrącił się klimat indiańskich szamanów i bezkresów północy... Gdyby tylko autorka na tym się oparła - książka mogłaby być godna polecenia.

Myślę, że ten debiut pisarkę trochę przerósł. Chciała stworzyć ambitną książkę, z wątkiem prawie kryminalnym, w zamian wyszła komedia przez łzy, której przeczytanie staje się prawdziwym dramatem. Straciłam kilka wieczorów, choć czekają na mnie o wiele bardziej interesujące powieści. Rzadko się jednak poddaję, dobrnęłam do końca i pomyślałam sobie Czy ten facet nie wie, że istnieje antykoncepcja? Okazało się, że wie. Jednak ciągnąc poziom opery mydlanej - nawet ona zawiodła. I dzieci było więcej...

Moja ocena: 1/6
Autor: Kitty Sewell
Tłumaczenie: Renata Gorczyńska
Wydawnictwo: Świat Książki, 2009
Liczba stron: 416


Przeczytane również w ramach wyzwania Klucznik i Czytamy literaturę skandynawską i islandzką.

4 komentarze:

  1. Też uważam, ze taka pigułka ''po'' to mniejsze zło, niż późniejsza aborcja, bądź zabijanie dziecka po narodzeniu.
    Co do książki, widzę, że szału nie ma. Zatem bez żalu ją sobie odpuszczam.

    OdpowiedzUsuń
  2. ojej, to widzę, że nie ma co po nią sięgać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mało interesująca książka, zwłaszcza że ocena nie zachęca ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Noo...mnie się książka bardziej podobała:) Uśmiałam się czytając Twoją recenzję, oczywiście w pozytywnym sensie. Faktycznie ten opis z burczeniem w brzuchu mnie też rozbawił w trakcie czytania:D Ja już dawno przestałam patrzeć na napisy okładkowe, bo z reguły bywam zawiedziona.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń