wtorek, 20 stycznia 2015

Dzwoneczek i bestia z Nibylandii - jak Król Lew stracił na wartości.

Macie swoją bajkę dzieciństwa? Moją był Król Lew. Nie skłamię, jak powiem, że obejrzałam go na "wideło" dziesiątki razy, bo znałam na pamięć KAŻDĄ kwestię. Z resztą do dziś większość z nich zaprząta mi głowę, tak mocno się wyryły. Potem był Król Lew 2, ale już tak nie wzruszał, to był konik sąsiadki - i tak jako sześcio- siedmiolatki "biłyśmy" się na kwestie z obu części. Taki ówczesny freestyle;) W każdym razie Król Lew został zapamiętany jako najbardziej emocjonalna bajka mojego dzieciństwa, a śmierć Mufasy opłakiwało miliony ludzi na świecie (tych dużych i małych). Nie sądziłam, że coś mnie jeszcze tak ruszy. Do czasu...

Dzwoneczek i bestia z Nibylandii



Przede wszystkim - jeśli jesteś mięczakiem - nie oglądaj tej bajki. Zapowiada się nudno, bez szczególnych zwrotów akcji, ale to tylko pozory. Jeśli wzruszył Cię Król Lew - tutaj będziesz wył jak bóbr. Ja wyłam. I mąż też. I nasza prawie trzylatka. Ale o tym za chwilę.

Pierworodna od kiedy zobaczyła Dzwoneczka i jej kumpele pierwszy raz - zapałała do nich miłością bezgraniczną. Było to na krótko przed jej drugimi urodzinami, to też w tym szczególnym dniu zaplanowaliśmy dla niej małą niespodziankę. Bo wielkim hurra masz już dwa latka, odśpiewaniu urodzinowej przyśpiewki i zgaszeniu świeczek przyszła pora na szukanie prezentu. W starym pniu, który w jej wyobraźni stał się kwaterą wróżek, ukryliśmy postaci tych najważniejszych pięciu. Co to była za radość, kiedy je znajdowała! Długo były tymi ulubionymi, zabieranymi wszędzie, najbardziej ufajdanymi zabawkami. Czasem je porzucała dla innej miłości, ale szybko przekonywała się, że jednak chce wrócić. I tak mijał czas z wróżkami.

Nie było wątpliwości, kiedy zobaczyliśmy zwiastun kolejnej części przygód latającej świty - trzeba iść do kina! Miało to być pierwsze zetknięcie się z dużym ekranem dla Cyśki. Trochę się bałam, czy "wysiedzi" (co za głupie słowo, od razu myślę o kurze i jajkach), ale kiedy tylko film się zaczął - hipnoza zadziałała. Co tam, że dzieciaki wrzeszczały, rzucały popcornem i biegały co pięć minut tam, gdzie każdy jest królem. Oglądaliśmy.

Kiedy Jelonka - tak znam imiona ich WSZYSTKICH - wlazła z wrodzoną ciekawością do jaskini, gdzie spała "bestia", wśród zgromadzonych nisko-wzrostowych przeszedł pomruk strachu. I schodziła.... (tu budowanie napięcia)... schodziła... Aż pojawił się on. Na co Cyśka z entuzjazmem i czułością: Przecież to ciciuś! No tak. Kotek. Ogromny, włochaty, z oposowym ogonem, ale niech będzie - kotek. Kotek ten mówić nie potrafił, co można uznać za mało zachęcające, jednak nadrabiał mruczeniem we wszystkich skalach. Z tej okazji został odkrywczo nazwany przez Jelonkę Mrukiem. I tak sobie wróżka z bestią-kotkiem spędzali czas na pluciu (to akurat ten drugi) i przyklejaniu na tę ślinę kamieni (to już oboje). Każdy ma jakieś hobby, nie...?

Nadeszła jednak ta chwila, która zawsze w bajkach nadchodzi, wszystko się rypie, żeby potem dobrze się skończyć. Otóż, cholera, nie. Nie w tej bajce. Owszem - rypnęło się. Mruk miał okazać się bestią, która w pewien złowieszczy sposób ma zgładzić Przystań Elfów (to wioska latających). Potem się okazuje, że to wcale nie jest tak, że czytający pradawne legendy się machnęli przy interpretacji. Punkt kulminacyjny, wszyscy zaciskają zęby, jeden z głównych bohaterów już nie żyje... ale jednak przeżył, wszystko ma się dobrze skończyć iiiii dupa! TERAZ MAŁY SPOILER - bestia musi odejść. Nie powiem jak, bo nie zdradzę zakończenia, ale to jest moment, kiedy wyciągacie chusteczki i udajecie, że w kinie gorąco, aż się oczy pocą. Nam się spociły.

Myślałam, że to tylko ja powstrzymuję szloch ruszając brzuchem jak przy czkawce. Miałam małą na kolanach, nie chciałam rozpraszać widza. Nagle patrzę - a ona cała we łzach odwraca się, żeby się przytulić. No to ja tym bardziej w bek, patrzę w prawo a tam zaryczany tatuś. No, tośmy pokazali :) Reszta dzieciaków o dziwo znudzona, dla nich wszystko jest ok, wróżki żyją, mają Przystań - można iść do domu. A my jak te trzy sieroty sami na napisach zostaliśmy...

Nie licząc wielkiego wzruszenia, bajka pozwoliła mi zobaczyć, jak wrażliwe i empatyczne mam dziecko. Nie spodziewałam się takiej reakcji po (prawie) trzylatce. Są jednak minusy wyboru tego seansu - młoda stwierdziła, że już do kina nie pójdzie, bo tam się płacze. Nijak nie szło jej przekonać, że kolejnym razem wybierzemy coś zabawnego. W każdym razie ten dzień zapamiętam jako naukę o emocjach i degradację Króla Lwa z pozycji największego wyciskacza łez.

3 komentarze:

  1. Nie mam swoich ulubionych bajek z dzieciństwa, gdyż w tamtych czasach więcej spędzałam czas na zabawie z przyjaciółmi niż na oglądaniu telewizji. Ale Króla lwa pamiętam, bo akurat na tę produkcje wybrałam się po raz pierwszy do kina i to było niesamowite przeżycie.
    Odnośnie powyższej bajki, chętnie ją obejrzę z dzieckiem, choć trochę także się obawiam, czy aby mały będzie płakać, bo także jest bardzo wrażliwą osobą. Ale zobaczymy, może nie będzie aż tak źle :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam bajki o Dzwoneczku ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. W kinie nie byłam, ale że jestem fanką bajek, czy jak kto woli filmów animowanych, to obejrzę, gdy pojawi się w internecie :)
    http://be-here-now-and-forever.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń