sobota, 24 stycznia 2015

Złodziejka książek - czyli nie sugeruj się innymi, póki sam nie sprawdzisz.

Często zdarza się Wam, że mówicie : Nie czytałam jeszcze, ale ponoć świetna, wszyscy polecają! ? Mi się zdarzało. Ale kilka razy dostałam nauczkę, bo nagle "świetna" książka okazywała się nie do przebrnięcia, a ta, która była "nie warta zachodu" zapadała w pamięci najbardziej. Nie wiem, czy to tylko moje odczucie, ale często moje recenzje bywają skrajnie różne od większości czytelników. Tym razem - choć mogę zostać zrugana - będzie podobnie...

Złodziejka książek


Liesel Meminger swoją pierwszą książkę kradnie podczas pogrzebu młodszego brata. To dzięki "Podręcznikowi grabarza" uczy się czytać i odkrywa moc słów. Później przyjdzie czas na kolejne książki: płonące na stosach nazistów, ukryte w biblioteczce żony burmistrza i wreszcie te własnoręcznie napisane... Ale Liesel żyje w niebezpiecznych czasach. Kiedy jej przybrana rodzina udziela schronienia Żydowi, świat dziewczynki zmienia się na zawsze...


Może to, co teraz napiszę, zabrzmi bezdusznie, ale nie poruszyła mnie ta książka. Oczekiwałam wybuchów emocji - czytałam z męką brnąc przez kolejne strony. Wiem jednak dlaczego..

Tematyka Holocaustu jest jedną z moich "ulubionych" (tak, wiem, to złe słowo w tym przypadku) w literaturze. Dużo powieści osadzonych w tych czasach przeszło przez moje ręce. Czytając Złodziejkę - mimowolnie je wszystkie porównywałam. Ciągle jednak wracała jedna z tych książek - Dziewczynka w czerwonym płaszczyku. I kiedy czytam na okładce "Odwaga, wobec której brak słów" , to sobie myślę, że autor nie widział jeszcze prawdziwej odwagi (czy też wydawnictwo- bo to pewnie ich slogan). Roma Ligocka w Dziewczynce  (a to powieść autobiograficzna!) pokazała mi czym jest odwaga. Rzucenie Żydowi chleba, ukrywanie go w piwnicy czy kradzież książki nie zrobiła na mnie wrażenia. Miałam w pamięci rodzinę, która we własnym mieszkaniu pozwalała mieszkać małej Romie i jej mamie przez długi czas. Tworząc namiastkę normalnego życia. Nie wymyślając miejsca, które zapewni niewidoczność, tylko wymyślając wiarygodną historię, która pozwoli im tam zostać.  Nie umniejszam zasług rodziny Liesel - ale ta opowieść, nawet jak na fikcję literacką - nie była dla mnie szczytem heroizmu.

Kolejna sprawa to narracja. Zaczęło się ciekawie, inaczej - a ja lubię "inne" rzeczy. Jednak po pewnym czasie zaczęło mnie to męczyć. Co z tego, że Śmierć okazała się ludzka i głosząca piękne frazesy. Nagle, z pompatycznego stylu wskakujemy w głupi humor, kompletnie nie na miejscu, nawet jeśli dla Śmierci śmierć to tylko robota:

Cholerna kosa, a niech ją. Powinienem sobie sprawić miotłę albo mopa. No i wyjechać na urlop.

Wszystko fajnie, ale cholera, takie dość prymitywne wstawki kompletnie psuły mi nastrój tej powieści. No i rzecz, która schrzaniła mi całość - zdradzenie zakończenia. Serio? Podobała mi się innowacja w sposobie prowadzenia słowa, ale wyskoczyć z zakończeniem w połowie książki? Miałam ochotę walnąć tym tomem o ścianę. Ciągle liczyłam, że Śmierć kłamała może, że będzie zwrot akcji, że zlituje się nad ludźmi, którzy na końcu giną. Ale nie. W głębi wiedziałam, że już po ptokach i kiedy doszło do punktu kulminacyjnego - czytałam bez większych emocji. Zastanawiałam się, dlaczego ludzie czytając to płaczą. Przecież wiedzieli, co się stanie. Śmierć, choć zwykle zjawia się nieuprzedzenie - tym razem uchyliła rąbka tajemnicy. Czy odwaga Liesel to było spojrzenie w oczy zmarłym?

Dwie kwestie w tej książce wydają mi się najbardziej wartościowe. Przede wszystkim słowo. Potęga słowa. Ukazanie tego, jak słowem można zabić i przywrócić do życia. Wartość słowa pisanego i mówionego. Książki, które tak w dzisiejszych czasach lekceważymy stają się w tej powieści marzeniem kolekcjonowanym z największą starannością. Nikt dziś nie traktuje książek tak jak traktowała je Liesel - dlatego, że mamy do nich nieograniczony dostęp.
I druga sprawa - nie odwaga, lecz siła bohaterki. Czy można przeżyć za dużo? Jeśli tak, to ona przeżyła. Mimo wszystko jednak była Niemką, była bezpieczna. Kolejny raz myślę tutaj o Romie Ligockiej - małej Żydówce, której prawie spalono włosy, żeby tylko było jasne. Żeby choć na chwilę mogła wyglądać jak aryjskie dziecko. I nawet jeśli ktoś stwierdzi - jakie bezpieczna, jak bomby, wojna itd? Tak, te same czasy, dwie małe dziewczynki, ale jedna wyciągnięta spod gruzów przez Niemców, druga symbolicznie przez te gruzy i przysypana. Roma nie mogła zaufać nikomu. Liesel mogła liczyć na ludzką pomoc.

Zawiodłam się na tej książce. Liczyłam na wiele po opiniach, które przeczytałam. Jednak znając wydarzenia od polskiej strony, od strony getta i Aushwitz, czułam się jakby autor chciał mnie zaszokować czymś, co poznałam już w skali dziesięciokrotnie większej. Nie przeczę, że ta opowieść porusza serca. Ja jednak ciągle miałam z tyłu głowy opowieści prawdziwe, bardziej drastycznie, przy których łzy płynęły niewymuszenie. Złodziejkę książek zapamiętam jako nieudaną próbę oddania ogromu tragedii i całkiem udane oddanie hołdu słowu.


Moja ocena: 3/6
Autor: Markus Zusak
Tłumaczenie: Hanna Baltyn
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia, 2008
Liczba stron: 496

Przeczytanie również w ramach wyzwań Klucznik i Stare dobre czasy.

 

2 komentarze:

  1. Miałam dużą ochotę sprawdzić, ale zaczęła się ulatniać wraz z zagłębianiem się w Twoją recenzję :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Książki nie czytałam, chociaż miałam w planach przez długi czas, jednak obejrzałam film i mi wystarczy ;) Chociaż film mi się bardzo podobał ;)

    OdpowiedzUsuń