niedziela, 28 grudnia 2014

Kometa i ja - coś dla psiarzy totalnych.

Jestem psiarzem. Od zawsze byłam. W naszym domu zawsze był pies lub dwa, a mi od dziecka sprawiało to ogromną radość. Ale też kiedy pies odchodził ( nie używam słowa zdechł, no nie potrafię), przeżywałam to bardzo mocno. Pamiętam Kapsla, który jeździł w miejscu na zakupy pod moim wózkiem, pamiętam Kamę, która chodziła po płotach i jadła śledzie. Pamiętam Badiego, który zwiał przed moją Pierwszą Komunią i nigdy więcej go nie widziałam... Był Brutal, który ważył nie więcej niż siedem kilo, ale wszyscy się go bali. Była Nora, przy której zamarzałam w zimie przy otwartym oknie, bo miała wadę serca i dyszała 24/h. A teraz jest jej córka - Łata, pies o siedmiu pazurach w łapie. W tak zwanym międzyczasie pojawiło się wiele psów odratowanych, przechowywanych, psów na tymczasie. I nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej..

Kometa i ja. Jak przygarnięty pies uratował mi życie



Choroba Stevena sprawiła, że jego życie wywróciło się do góry nogami. Kiedy był na skraju załamania, los jednak dał mu drugą szansę... w postaci psa o imieniu Kometa.
Kometa nie zaznała w życiu przyjaźni człowieka. Trzymana w klatce, szkolona do wyścigów, została porzucona przez dawnego właściciela.
Dopiero Steven pokazał jej, czym są spacery, smakołyki i pieszczoty. A w zamian za okazane serce tryskająca energią Kometa odwdzięczyła mu się bardziej, niż mógłby przypuszczać...
Historia Stevena i Komety to wzruszająca, prawdziwa opowieść o przyjaźni między człowiekiem i psem, która odmieniła niejedno życie.


Książka o Komecie jest na pewno książką dla psiarzy. Ale też ktoś, kto psów nie lubi na pewno po nią nie sięgnie, więc ten podpunkt mamy z głowy. Jeśli jednak psiarz czytający ową pozycję jest równocześnie miłośnikiem chartów - będzie usatysfakcjonowany. Mamy piękny opis rasy, zarówno ten z teorii jak i z praktyki. I charty, a konkretnie jeden, w tej książce zaskakuje bardzo. A już na pewno kogoś, kto ma choćby blade pojęcie o rasie.

Bardzo dotknęły mnie statystyki. Ilość chartów zabijanych w Ameryce, kiedy przestają wygrywać wyścigi lub nigdy ich nie wygrywały. W większości to psy trzy-czteroletnie, a nazywane już emerytami. Zabija się je strzałem w głowę, wykonawca wyroku dostaje 10 dolców od jednego.

Kometa sama wybrała sobie Stevena. On sam nie był do końca przekonany co do adopcji, ale kiedy smutna kulka, która nie zwracała na nikogo uwagi podeszła i wlepiła w niego wielkie ślepia - wiedział już, że to nie on dokonał wyboru. Może byłaby to historia zbyt ckliwa, przerysowana, gdyby nie fakt, że zdarzyła się na prawdę.

Muszę tutaj dodać, że polska okładka wprowadza w błąd, widnieje na niej, owszem, wizerunek charta, ale to whippet, malutka odmiana. Kiedy Steven zaczął szkolić Kometę na psa przewodnika, zastanawiałam się, jak do jasnej Anielki to maleństwo dźwiga go, kiedy ten wspiera się na obroży. Dopiero po wygooglowaniu prawdziwej Komety zobaczyłam duże charcisko.

Wracając do szkolenia. Chart przewodnikiem? Jasne. Przecież one biegają, są chude i wątłe... jak? A jednak. Kometa opanowała wiele. Otwieranie drzwi, pomoc we wchodzeniu po schodach, ciągnięcie wózka z zakupami i całą gamę reszty, niby zwyczajnych czynności, które dla Stevena stawały się nie do zrobienia. Chart poświęcił się cały mężczyźnie, który podarował mu drugą szansę na życie w miłości. Mężczyźnie, który tracił kontrolę nad własnym ciałem z powodu postępującej choroby kręgosłupa. Zaryzykowała nawet własne życie w starciu z innym psem:

"(...) Obserwując moje niezdarne próby pozbierania się z ziemi i utrzymania równowagi, zdobyła się na nadludzki wręcz wysiłek i podciągnęła pod siebie tylne łapy, piszcząc przy tym z bólu. Powoli, na trzęsących się łapach, piszcząc i skomląc cichutko, podniosła się z ulicy. Drżąc i zataczając się, podeszła do mojego boku, oferując pomoc.(...)"

Drugim wątkiem, choć równoległym do życia Komety, jest choroba Stevena. Nie tylko jego fizyczność, która drastycznie podupada w każdym kolejnym miesiącu, ale także psychika, która powoli rujnuje rodzinę, aż doprowadza do kulminacyjnego punktu. Steven od ojca wyniósł naukę, że to mężczyzna, głowa domu , musi zapewnić najbliższym byt i bezpieczeństwo. Przez to nie radzi sobie z własną ułomnością, nie akceptuje roli żony, która przejęła jego obowiązki. Freddie w końcu nie wytrzymuje i zostawia Stevena, kiedy ten przez swoje chore ambicje nie potrafi cieszyć się z udanej operacji, tylko forsuje ciało wbrew zaleceniom lekarzy. Kiedy ten w końcu zauważa, jak wiele stracił, jego myślenie powoli zaczyna się zmieniać...:

" W życiu nie chodzi o to, by przeczekać burzę. Chodzi o to, by nauczyć się tańczyć w deszczu."

Nie jest to książka, którą czyta się z zapartym tchem, czekając na rozwój akcji. To hołd złożony najlepszemu przyjacielowi - psu, który wyciągnął autora z bagna depresji, który uratował mu życie. Jest to książka o wielkich uczuciach międzygatunkowych, coś, co rozumieją tylko psiarze - osoby traktujące psy jak członka rodziny, istotę rozumną. Historia o miłości, w innym słowa znaczeniu. Historia prawdziwa.

Moja ocena: 5/6
Autor: Steven D. Wolf, Lynette Padwa
Tłumaczenie: Tomasz Illg
Wydawnictwo: Między Słowami, 2014
Liczba stron: 381





1 komentarz:

  1. Ja też bardzo przywiązuje się do czworonożnych przyjaciół i zawsze ogromnie boli mnie ich ''odejście''. A ostatnio, gdy nasza Sabinka zakończyła ziemski padół, to mąż musiał jechać aż ponad 200 km po drugą psinkę, która była bliźniaczo podobna do poprzedniej, by dzięki temu jakoś ukoić mój ból.
    Odnośnie książki, chętnie ją poznam bliżej.

    OdpowiedzUsuń