piątek, 5 grudnia 2014

Migdałowa Madonna strzałem w dziesiątkę.

Nie wspominałam jeszcze o challenge'u, który sama dla siebie stworzyłam, a który rozpoczął się 27 listopada. Nazywa się 100 książek w 400 dni i jak każdy głupi się domyśli, chodzi o przeczytanie 100 książek w 400 dni ;)
Idzie dobrze, planowo, spokojne sto stron dziennie. Jeśli się nie uda, trudno, żył podcinać nie będę. A jak się uda, to dumna zrobię sobie medal. Z ziemniaka ;). A teraz - pora na książkę!

Migdałowa Madonna




Rok 1525. Z bitwy pod Pawią nie powraca Lorenzo di Saronno, mąż pięknej jak anioł Simonetty. Młodziutka wdowa nagle odkrywa, że grozi jej nędza i utrata domu. Szuka pomocy u bogatego, wyklętego przez miasto Żyda Manodoraty, a jednocześnie decyduje się pozować za pieniądze malarzowi, Bernardinowi Luiniemu, uczniowi samego Leonarda da Vinci, który dekoruje freskami kościół w Saronno. Luini uwiecznia Simonettę w scenie zaślubin jako Dziewicę Maryję. Artysta i modelka zakochują się w sobie, lecz przyłapani na pocałunkach na stopniach ołtarza, zostają publicznie napiętnowani. W obawie przed zemstą kardynała i aresztowaniem Luini ukrywa się w klasztorze Świętego Maurycego w Mediolanie, tymczasem stęskniona kochanka wymyśla dla niego miłosny napój: likier z owoców migdałowca, któremu nadaje nazwę „Amaretto”. Za radą Manodoraty zaczyna go sprzedawać, co daje początek jej zamożności. Kiedy wydaje się, że wszystko zmierza do szczęśliwego finału (...)

Celowo skróciłam opis, który znajduje się na skrzydełku książki. Uwierzcie mi, bardzo się wkurzyłam, kiedy doczytałam go do końca.. Jeśli nie chcecie poznać istotnej części tej historii, lepiej nie czytajcie go wcale.
Ostatnio nie miałam szczęścia przy wyborze lektur. W najlepszym wypadku trafiałam na książki przeciętne, takie, co to przeczytasz, pomyślisz 'no spoko' i już do nich w przyszłości nie wrócisz. M. Fiorato mnie jednak nie zawiodła.
Liczyłam na to, że książka będzie dobra, mając już za sobą jedną powieść tej autorki - Tajemnica Botticellego. Tamta historia wciągnęła mnie bez reszty, miałam nadzieję, że i tym razem tak będzie - i było. Marina Fiorato to, mam wrażenie, autorka bardzo niedoceniana w Polsce. Już sam fakt, że tylko dwie z czterech jej powieści zostały przetłumaczone na nasz język o tym świadczy. Tymczasem potrafi ona budować genialne napięcie, nie boi się do historycznych faktów dobudować własną, dobrze przemyślaną opowieść i co najważniejsze -bardzo umiejętnie łączy gatunki nie zanudzając przy tym czytelnika.
To nie jest tak, że mamy przed sobą miłosną smętę z czasów renesansu zmieszaną z garścią faktów historycznych. Powieść ma głębsze przesłanie. Uświadomiła mi ogrom i absurdalność antysemityzmu w renesansowych Włoszech - no bo sami przeczytajcie:

Dowiedziała się, że Żydzi to prawdziwe demony zła.(...) Odpowiadają za śmierć Chrystusa i za karę mają zdeformowane ciała. Męskie i kobiece  genitalia są u nich jednakowe, więc nie współżyją ze sobą po bożemu i nie rodzą dzieci w normalny sposób, tylko wypluwają je z gardła w zakrwawionych workach. Piją krew chrześcijańskich dzieci i siadają do uczty z ich ciał.

Tak, brzmi jak opis sceny z taniego horroru, ale niestety, takie i podobne wyobrażenia o Żydach mieli chrześcijanie renesansu.
Należy też wspomnieć o budowaniu fabuły wokół dzieł sztuki. Te są jak najbardziej autentyczne i znajdują się w miejcsach opisanych w książce, a dzięki historii Fiorato patrzę na nie innym okiem.
No i to, co kobiety lubią najbardziej, czyli wątki miłosne:) Jest ich kilka, każdy inny, każdy dostosowany do czasów akcji i żaden z nich nie nudzi.

Kończąc - myślę, że warto. Sprawdzić czy styl autorki nam odpowiada. Czasem jest słodko, że aż strach, czasem lecą głowy (dosłownie), pali się ludzi żywcem i trup ściele się gęsto. Słowem - dla każdego coś miłego! ;)

Moja ocena 6/6
Autor: Marina Fiorato
Tłumaczenie: Elżbieta Piotrowska
Wydawnictwo: Albatros, 2012
Liczba stron: 400

2 komentarze:

  1. Taka ilosc ksiazek- wow!!
    Ale ja rowniez chetnie czytam- nawet 2-3 strony w lozku cos daja- sama przyjemnosc :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, że tak! :) Ja się staram codziennie godzinę minimum przed snem poświęcić. Czasem więcej, czasem mniej ( zależy kiedy zasypiam ;) )

      Usuń