wtorek, 23 grudnia 2014

Uśmiech Lisy, czyli dlaczego ciągnie mnie do włoskiego renesansu.

Nie lubię komercji. Ale dobra komercja ma to do siebie, że nie da się jej nie lubić. Taki paradoks komercyjny. Tak było w moim wypadku, kiedy skuszona niczym Adam w Raju (ten od jabłka, przyp.red.) sięgnęłam kilka lat temu po Kod Leonarda da Vinci Dana Browna. Książka mnie wciągnęła, tak jak i reszta przygód Roberta Langdona, ale ja nie o tym. Myślę, że to właśnie od tamtej pory szczególne, wręcz perwersyjne upodobanie znajduję w książkach z obrazem w tle. W książkach, których głównym odniesieniem jest obraz, sztuka w sztuce. Sunąc po nitce do kłębka, dowiedziałam się, że najlepiej jest mi z tymi renesansowymi odnośnikami. Da Vinci, Botticelli, Santi i cała reszta towarzystwa, ich czasy, zwykłe życie. No cóż - jedni lubią rozwiązywać zagadki morderstw zanim sama Agatha Christie to zrobi, ja lubię gapić się na obrazy w trakcie czytania książki. Dziwne..?

Uśmiech Lisy



Jak większość dziewcząt, Elisabetta nigdy nie myślała, że jest piękna. Dopóki nie dostrzegł jej przyjaciel ojca, mistrz Leonardo da Vinci i nie obiecał, że pewnego dnia namaluje jej portret. Właśnie Leonardo poznał młodziutką szlachciankę z synem najznakomitszego florenckiego rodu Giulianem de’ Medici. Na przeszkodzie miłości dwojga młodych stanęły burzliwe dzieje historii. We Florencji nastał czas zmian, pod wpływem fanatycznych przemówień Savonaroli zapłonęły stosy, a najznamienitsze rody w mieście straciły wszystko. Niektórzy życie, niektórzy wolność, inni – musieli udać się na wygnanie. Na tle pasjonujących dziejów renesansu autorka snuje barwną opowieść o wielkich namiętnościach, zdradzieckich intrygach i nieoczekiwanych pożegnaniach.


Zacznę dziś od tego co mi się nie podoba... Czyli po pierwsze okładka. No nie pałam do niej miłością, z której strony bym nie patrzyła, a ja lubię jak okładka jest ładna. Kiedy mnie woła. Tutaj od razu mam skojarzenia z romansem pokroju Mody na sukces (czy ja właśnie nazwałam ten tasiemiec romansem...?). Kolejna sprawa - język autorki. Choć może to język tłumacza? W każdym razie brak mi spójności. W jednej chwili narracja prowadzona jest naszym współczesnym językiem, chwilę później mamy teksty w stylu "Miłuję cię całym sobą." Nie żebym coś miała do miłowania, broń Boże. Ale dobrych parę(naście) lat temu nawet mnie uczono, że jak zaczniemy prowadzić narrację w jeden sposób, to potem się go trzymamy. Jak bum-cyk-cyk.

Przejdźmy jednak do lepszej części. Mamy tu alternatywną ( choć może to nieodpowiednie słowo dla historii, która tak na prawdę znana nie jest) historię kobiety ze znanego obrazu Leonarda da Vinci - Mona Lisa. Wciąż osnute tajemnicą okoliczności powstania i tożsamości modelki dają pisarzom duże pole do popisu. Tak też postąpiła Donna Jo Napoli. Łącząc historyczne fakty z literacką fikcją stworzyła życiorys Elisabetty - domniemanej Mony Lisy. 

Historia raczej nie ma happy endu. Przynajmniej w moim mniemaniu. Zostawmy jednak koniec, Nie będę złą ciotką zdradzającą zakończenie. Ktoś kto lubuje się w historycznych ciekawostkach, faktach z życia znanych postaci, nie będzie zawiedziony. Mnie przede wszystkim rzuciły się w oczy małe wtrącenia o mistrzu da Vinci. Wiedziałam, że był także wynalazcą i, że robił sekcje zwłok żeby dobrze poznać ciała ludzkie i zwierzęce, Dla wielu jednak może to być zaskoczenie:

Taka jest jego filozofia. Powiada, że jeśli chce się cokolwiek malować, należy wiedzieć, jak działają rzeczy, jak funkcjonuje każda kończyna żywej istoty. Sam często rozcina zwłoki ludzkie i zwierzęce.

Sam Leonardo przyznaje się nawet w książce do swojej orientacji:

-Niewiasta ze mną podróżująca nawet najbardziej zagorzałych plotkarzy w zakłopotanie nie wprawi.(...) Najdroższa mono Liso, Nie jestem wielbicielem niewieścich uroków- wyjaśnia łagodnie Leonardo.

Najbardziej jednak spodobało mi się coś, co powiedział Giuliano Medici, rzekomy zleceniodawca Leonarda, wielka miłość Elisabetty:

To właśnie ten uśmiech - mówi Giuliano. - Uśmiech, który chcę, byś namalował. Najpiękniejszy uśmiech na całym świecie. Namaluj ją tak, by bez względu na to, gdzie stanę, właśnie do mnie się uśmiechała.

Portret, o którym mowa jest przedmiotem ciągłych badań naukowców i historyków. Tak sobie jednak myślę, że chyba to, co nas najbardziej w nim przyciąga to jego aura tajemniczości... Czy warto to "psuć"...?

Książka nie jest wybitnym dziełem, które zostanie zapamiętane na wieki wieków. Na pewno nie. Jest to jednak przyjemna książka, która pozwala nam zainteresować się renesansem we Włoszech, Moną Lisą, Leonardem da Vinci i zwykłym życiem ludzi w tamtych czasach. Wciągająca, lekka, choć czasami zatrzymuje na chwilę- tak jak mnie, choćby po to by spojrzeć jeszcze raz na reprodukcję portretu Lisy. Elisabetty.

Moja ocena: 5/6
Autor: Donna Jo Napoli
Tłumaczenie: Grzegorz Komerski
Wydawnictwo: Jaguar, 2010
Liczba stron: 343

2 komentarze:

  1. Nie słyszałam nigdy wcześniej o tej książce, ale niestety, jej fabuła nie zaciekawiła mnie aż tak bardzo jakby sobie tego życzyła, dlatego nie zamierzam na siłę się do niej przekonywać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem. Tematyka specyficzna, jeśli ktoś chce się do niej przekonać to jednak nie jest książka na dobry początek :)

      Usuń